MINI WYWIAD z Piotrem Mosurem, laureatem Ogólnopolskiego Konkursu Malarskiego im. W. Fangora

p_mosur_5SzT: Serdecznie gratulujemy wygranej w Ogólnopolskim Studenckim Konkursie Malarskim im. Wojciecha Fangora. Czy mógłby opowiedzieć Pan kilka słów o nagrodzonej pracy?

P.Mosur: Dziękuję, chociaż nie ma chyba nic bardziej niebezpiecznego dla młodych malarzy niż mitologizowanie ich prac poprzez nagrody. Chociaż wiadomo, że to bardzo miłe.

Jeśli chodzi o prace konkursowe, to trochę dla mnie kłopotliwa sytuacja, wynikła z racji ograniczeń regulaminowych. Wystawione zostały tylko trzy obrazy pochodzące z obszernego cyklu. Wyrywa je to z kontekstu i zamazuje sens. W takiej wąskiej reprezentacji przedstawiona sytuacja się banalizuje. Na dodatek nie jest do końca jasne, że wykładnią każdego z obrazów jest podglądactwo, które staram się już od dłuższego czasu rozpracowywać. No ale jest to moja wina, sam w końcu taki zestaw zaproponowałem do konkursu. Każdą z tych prac określam mianem „Wojeru” od francuskiego voyeur, czyli podglądacza. Dzięki temu prostemu zabiegowi językowemu uzyskałem rzeczownik, pozwalający określić obraz, a nie samo zajście, czy osobę uprawiającą tę czynność. Serie dzielę na „wojery” o różnych wykładniach. Są te z naciskiem na performatykę, tak konstruowane, że przy okazji oglądania widz mimochodem staje się podglądaczem, wojery plastyczne, w których dziury zaciekawiają samą swoją istotą, mimo wszystko jakoś na obrazie niespodziewaną, czy ilustracyjne, jak „Wojer – Bacha Bazi” – jeden z obrazów pokazywanych na wystawie pokonkursowej.

SzT: Posiada Pan swojego mistrza, twórcę, który Pana inspiruje i stanowi ideał artystyczny, do którego warto dążyć?

P.Mosur: Jednym z pierwszych artystów, z którymi się zetknąłem, był Tadeusz Kantor. Stał się on dla mnie jednym z najistotniejszych artystów. Towarzyszy mi żywo do dziś. Poznałem go zupełnie przypadkiem, będąc dzieckiem, co jest równoznaczne z tym, że nie byłem jeszcze ukształtowany – jak to zazwyczaj bywa – przez sztandarowych twórców, takich jak Matejko czy Wyspiański. Jeśli mogę się tak wyrazić to on nauczył mnie bezkompromisowości, jak i również specyficznej ironii, bez której na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie żadnej działalności.

SzT: Pana zdaniem, czy studia artystyczne pomagają w rozwoju, doskonaleniu warsztatu, czy są formą dialogu z mistrzem (profesorem/nauczycielem), czy raczej wręcz przeciwnie?

P.Mosur: Studia są na tyle elastyczne, że wedle upodobań można wybrać najodpowiedniejsze dla siebie drogi rozwoju. W moim przypadku zakotwiczenie na Akademii było dosyć naturalne. Spotkałem wielu życzliwych ludzi, a przeciwnicy stali się motorem do bardziej wytężonej pracy. Oczywiście na Akademii istnieje również pełno niebezpieczeństw. Na początku wydawało mi się, że najgorsi są studenci, którzy nic nie robią przechodząc bezproblemowo przez pięcioletni program, kończąc Akademię uzyskanym tytułem magistra wg. schematu „rury wylotowej”, o której pisał Zbigniew Mikołejko, ale po czasie stwierdzam, że o wiele bardziej inwazyjną plagą są epigoni, z dumą kreujący swoją karierę w stylu Nikodema Dyzmy na cudzych pomysłach, a także „krzykacze”, święcie przekonani o wyższości swojego malarstwa.

SzT: Jak wyglądały początki Pana przygody ze sztuką? Czy decyzja o studiach artystycznych była dla Pana wyborem zawodu, czy jest to powołanie?

P.Mosur: Nie lubię tego zwrotu, na dzień dzisiejszy absolutnie za często feruje się takimi określeniami jak „sztuka”, „powołanie”, „misja”, „artysta”, „idea”. Te terminy tak często są dzisiaj nadużywane, że aż trudno je wymawiać bez rumieńca. Mają one w sobie coś nieprzyjemnie rażącego. Chyba trzeba je łapać w cudzysłów, albo poprzedzać zwrotem „za przeproszeniem” jak Gombrowicz, żeby w miarę możliwości uniknąć niesmaku. Ale no tak, na pewno nigdy nie myślałem o malarstwie jako o intratnej działalności, czy po prostu zawodzie.

SzT: Ma Pan na koncie liczne wystawy, czy łatwo jest stanąć przed odbiorcą, najczęściej laikiem, i opowiadać o swoich pracach? Czy takie „konfrontacje” są artyście potrzebne?

P.Mosur: Nie specjalnie lubię być na swoich wernisażach, takie „imprezy” zawsze wprowadzają w jakąś niestosowność i zakłopotanie, tak samo widzów, jak i mnie. Ale z drugiej strony zdarza mi się tworzyć na tyle hermetyczne prace, że bez wprowadzenia trudno widzowi wyczerpać całe znaczenie, jakie miałem na myśli. Aczkolwiek zawsze cieszy sytuacja, gdy to widz rozpracowuje pola interpretacyjne, nawet jeśli błędnie, ale nadając pracy nowy sens, nowe znaczenia. Choćby z tego względu – mimo wszystko – wydaję mi się, że jest to potrzebne.

SzT: Czy Pana zdaniem młody artysta w Polsce ma łatwy start?

P.Mosur: Samo pytanie już kieruje ku rynkowi sztuki, bo co to znaczy łatwy start? w co łatwy start? Można przecież kreować środkami, które są ogólnodostępne i nie trzeba mieć do tego żadnego pozwolenia. Pamiętać trzeba tylko o tym, że każdy krok ma swoje konsekwencje, a żadnego z gestów nie wykonuje się bezkarnie.

SzT: Dziękujemy.