SzT: Przede wszystkim pragniemy serdecznie pogratulować wygranej w Ogólnopolskim Studenckim Konkursie Malarskim im. Wojciecha Fangora.
P. Różycki: Dziękuję za gratulacje 🙂
SzT: Proszę opowiedzieć kilka słów o Pana pracy konkursowej.
P. Różycki: Na konkursie zaprezentowałem 3 prace z cyklu Determinizm, w tym jedną z serii Obrzędy. Prace te, tak jak cały cykl, ukazywały determinujący życie człowieka kształt, formę, idee, treść etc. Determinująca i przygniatająca jest szczególnie myśl o „tym” – mam na myśli byt pojawiający się na obrazach. Każdy z obrazów przedstawiał coś zupełnie innego i zupełnie inna była też myśl o tym, co widzimy, odczuwamy. Do tego pojawiał się obszerny tytuł, który dawał nam większe pole interpretacyjne. Otwierał obszar poszukiwań w tę właściwą stronę, stronę jakiej oczekiwałem. Prace to bardzo głęboka analiza tego, co wpływa na nasze życie, przez co ono jest formowane. A także analiza myśli o przedmiocie, kształcie, osobistym znaczeniu, wywołanym przez ślad w przestrzeni, z którą i w której obcujemy.
SzT: Jak duże znaczenia dla Pana twórczości mają studia na Akademii Sztuk Pięknych?
P. Różycki: Oczywiście mają znaczenie, aczkolwiek już nie tak ogromne jak to było na początku. Wtedy, kiedy byłem młodszy, miałem wielkie idee, oczekiwałem spotkania podobnych ludzi z podobnymi pasjami. Niestety to mnie zwiodło i doprowadziło do wściekłości. Rzecz jasna to wspaniałe być studentem ASP, możliwość rozwoju z innymi, ale niestety po tych kilku latach na Akademii stwierdzam, że mimo tego, ile dostałem, to dużo też musiałem stracić poprzez walkę o wielkie idee, jakie miałem na początku. Ludzie na studiach są różni, a tutaj bardzo różni. Co najgorsze, większość, jak nie prawie wszyscy, traktują to jako zabawę czy możliwość przedłużenia sobie wakacji i nie ma to nic wspólnego ze sztuką, czego bardzo nie lubię, bo spotkałem tak niewielu ludzi zaangażowanych. Studia i cała Akademia wydają mi się błahym staraniem o wyrwanie cząstki świata dla siebie. Jestem zdania, że to odbywa się poza tą całą przestrzenią, i na pewno nie w towarzystwie takich ludzi. Tym bardziej ludzi pokroju tych z Gdańskiej ASP, wielkich artystów minionego czasu, gdzie nadal przyklaskuje się myśli Akademizmu, tak nieudanego jak cała maskarada głupców spotkanych na tychże studiach. Akademia, jeśli ma znaczenie dla mojej twórczości, to na pewno takie, że pokazuje mi to, czego mam nie robić. Pośród śmieci widzę wkoło hordy bezmózgich ludzi malujących nieudany realizm albo instynktownie wydalających pomyje własnego życia, oddzielnych od dzieła – co jest dla mnie absolutnie niezrozumiałe, jak można oddzielać się od tworzonego dzieła – być może dlatego, że zarówno twórca jak i dzieło są marne.
SzT: Według Pana czy bycie artystą to zawód, czy powołanie?
P. Różycki: Powołanie! Obudzony o 3 w nocy krzyknę „Powołanie!”. Choć idąc dalej to artyści, którzy robią na mnie naprawdę ogromne wrażenie, są to bardziej ludzie niż artyści, i ja sam tak nazywam siebie – człowiek. Artysta to niepotrzebny rzeczownik, spłaszczający rozumienie mnie przez innych. Artysta (tak będę na potrzeby tłumaczenia nazywać tego kogoś wyjątkowego) to osoba całkowicie poświęcona sztuce, to ktoś taki jak apostoł głoszący nowinę, nie zawsze dobrą, ale nowinę, przesłanie do świata. Artysta ponosi zupełną odpowiedzialność za to, co i kiedy robi, a jego działania (bo sztuka to już za bardzo zblazowane słowo) są wewnętrznym, natchnionym głosem jego życia, który przekazuje światu w postaci wywlekania swojej myśli na wierzch. Bycie artystą to tylko powołanie, chyba, że ktoś chce mamrotać głupoty na ścianach głupców, wtedy może nazywać to zawodem, ale siebie nie artystą, lecz małpą potrafiącą na wzór człowieka obierać jedynie banany.
SzT: Pana prace to niezwykle przemyślane cykle, skąd czerpie Pan inspiracje i pomysły do ich stworzenia?
P. Różycki: Przemyślane, bo i zaangażowane, bo i prawdziwe. Wszystko co robię jest całkowicie inspirowane i wywodzące się z mojego życia, i własnych przemyśleń. Inspiracje czerpię tylko z tego co znam i wiem jakie to jest, a jeśli nawet nie wiem, to mówię, że nie wiem, i to jest wspaniałe. W każdej z moich prac bezwzględnie ukazuję prawdę o sobie samym. Lecz to nie tylko wiąże się z prawdą, ale i z czymś myślę większym, ważniejszym, z ukazaniem kłamstwa. Moje działania to silnie życiowe akcje. Kłamstwo także jest pewnego rodzaju akcją życiową, a ukazanie go jest w tym wszystkim nawet istotniejsze od prawdy. Jest pewnego rodzaju świętością. Prawdą czasem rzucamy na prawo i lewo, śmiejemy się, jednakże dopiero w przyznaniu się do zła, do nieprawdy, ujawnia się wielkość upadłego człowieka. To bardzo wpływa na sposób, w jaki buduję moje cykle wynikające z życia i dla życia. Często nawet, jak np. w cyklu Powiem jej prawdę, staram się unosić dane obrazy – przedstawiane treści – ponad to, czym są w swojej materialnej, przemijającej warstwie, czymś, czym przykładowo obdarzam bliską mi osobę. W przypadku tamtego cyklu była to moja wspaniała partnerka, która przez bardzo długi czas mnie inspirowała i nadal na pewno będzie. Dzięki niej mogę być tu i teraz. Ponad 400 obrazów jest o naszej relacji, a jeśli nie o naszej, to o tym, co poza nami z nami.
SzT: Czy wg Pana artyści w Polsce mają łatwy start? Czy da się w naszym kraju żyć wyłącznie ze sztuki?
P. Różycki: Start nie jest łatwy, czasy się zmieniają i dziś mało kto potrzebuje podniet, jakie zapewnia mu ta tak zwana sztuka. Woli się posiadać co innego na ścianach, a co innego w galeriach. W ogóle uważam, że jest źle z początkiem drogi artystycznej. W galeriach promuje się przetarte nazwiska, sztukę liberalną (tak, ten podział bez wątpienia występuje), uniwersalną. Młodzi zdolni stoją z boku. Szansę gry mają tylko ci, co już zrobili swoje, a przecież ile można patrzeć na te stare telewizory kineskopowe, brudne szafki i ludzi w kolejkach po kiełbasę. Wszystko powinno się zmienić, do głosu powinni dojść młodzi. Oczywiście młodzi są głupi i nie robią nic poza sztuką pop, bo im tak wmówiono. Ale są wybitne jednostki, tylko nikt się nimi nie interesuje. To musi się zmienić i mam nadzieję, że mi się to uda, bo w sztuce potrzebny jest przełom. To trzeba odświeżyć – jakimiś tam nami.
Nie wiem, czy da się żyć ze sztuki, z komercji na pewno. Obrazy pod kanapy sklepowe bardzo ładnie się sprzedają. Znam mnóstwo osób, które tak żyją. I nie zazdroszczę. Póki co nie doświadczyłem na własnej skórze, czy można żyć ze sztuki wyłącznie, choć swoje obrazy sprzedaję. Jakoś to idzie i co najważniejsze zawsze trafiają mi się wspaniali ludzie, i kolekcjonują mnie. To mi oczywiście schlebia, ale też powoduje, że mogę wierzyć w powodzenie i dążyć do tego, aby żyć ze sztuki.
SzT: Jakie plany i marzenia artystyczne chciałby Pan zrealizować w najbliższym czasie?
P. Różycki: Planów mam dużo. Te najbliższe to obrazy, które rozwiną cykl Determinizm. Będą bardziej malarskie, mięsiste. To jest plan na najbliższy miesiąc, jakieś 100 obrazów do czegoś myślę satysfakcjonującego. Po za tym teraz działam z ideą „Przeniesienia”, robię video i maluję o tym zagadnieniu w kontekście ziemi, i poczucia tożsamości wobec innej przestrzeni. To też ma wielki związek z moim projektem „Nasza ziemia”, który realizuję już od maja. W planach są wystawy, najbliższa w Łodzi, zbiorowa, ze wspaniałą grupą artystów poznanych na plenerze świętokrzyskim. A z marzeń, to mam pewnie kilka jakichś ładnych, ale to bardziej cele, których sam świadom nie jestem. Dążę póki co do przodu i patrzę, co się dzieje.
SzT: Dziękujemy.