SzT: Studiowałeś na ASP w Gdańsku, jak wspominasz ten czas?
ŁF: Bardzo dobrze. Przede wszystkim odpowiadała mi bezstresowa atmosfera i ogólna swoboda panująca na ASP. Wiadomo, że na czas egzaminów, zaliczeń, itp. trzeba się było zmobilizować, poza tym wszystko płynęło dosyć leniwym rytmem. W tamtym czasie wszystkie wydziały mieściły się w głównym gmachu przy Targu Węglowym, co sprzyjało integracji – nauka w naturalny sposób przenikała się z życiem towarzyskim, z niewątpliwą korzyścią dla obydwu dziedzin. Sama edukacja odbywała się w trybie bardzo indywidualnym. Wybór tej czy innej pracowni malarskiej był już swego rodzaju deklaracją jaki nurt, czy klimat w malarstwie nam odpowiada, a student, oprócz głównego kierunku, mógł wybrać zajęcia fakultatywne według własnego uznania. Przeglądy zaliczeniowe prac na malarstwie kończyły się zwykle spotkaniami, które często przeciągały się do nocy. W czasie takich imprez z udziałem profesorów i asystentów, nierzadko delikatnie „zakrapianych“, toczyły się rozmowy o sztuce i życiu – to one właśnie mi osobiście dawały chyba najwięcej.
SzT: Twoje ulubione zajęcia na studiach?
ŁF: Zdecydowanie bliższe mi były przedmioty praktyczne – malarstwo, rysunek i sitodruk, który praktykowałem w pracowni tkaniny artystycznej (obecnie jest to osobna, autonomiczna pracownia). Jakbym miał wybrać jeden ulubiony – to jednak malarstwo.
SzT: Co wyniosłeś z tego okresu, czy i jak studia wpłynęły na to co robisz dziś?
ŁF: Nasza rozmowa odbywa się przy okazji mojej wystawy – czyli w oczywisty sposób wpłynęły. ASP na pewno dało mi solidne podstawy do bycia artystą – malarzem. Studia rozpoczynałem, jako człowiek, który miał już jakąś świadomość czego mniej więcej chce – jednak dopiero na Akademii to, co robiłem wyewoluowało, nabrało spoistości, wyklarowało się. Można powiedzieć, że to co robię dziś jest po prostu pewną kontynuacją.
SzT: Masz swojego mistrza? Kogoś kogo podziwiasz artystycznie, jest Twoim wzorem/ideałem?
ŁF: Oczywiście wielu artystów podziwiam za artystyczną kreację lub za niesłychany zmysł do autokreacji na arenie sztuki, lecz trudno mi wskazać jakiś mój ideał. Chyba po prostu każdy artysta jest skazany na drążenie i poszukiwanie tego ideału w sobie (czy komuś się to udało? – nie wiem).
Jeżeli chodzi o mojego mistrza, to jest nim niewątpliwie profesor Hugon Lasecki, pod którego kierunkiem broniłem moją pracę dyplomową z malarstwa. To był chyba kluczowy moment mojego rozwoju jako artysty, a ja byłem i jestem pod dużym wrażeniem twórczości profesora, i tego, w jak subtelny sposób potrafi pomóc odnaleźć własną drogę.
SzT: Co robisz na co dzień? Da się w Polsce żyć ze sztuki?
ŁF: Na co dzień uprawiam sztukę i oczywiście staram się z tej sztuki żyć, co przy pewnej determinacji okazuje się możliwe, i całkiem przyjemne. ASP, o której tyle dobrego powiedziałem, nie daje jednak, a przynajmniej jeszcze 15 lat temu nie dawała jakichkolwiek podstaw czegoś, co teraz nazwalibyśmy marketingiem sztuki. Po dyplomie byliśmy rzuceni na głęboką wodę i wielu rzeczy, chociażby takich, jak promocja własnej twórczości, zdobywanie kontaktów z galeriami i współpraca z nimi, trzeba było się uczyć na własnych błędach. Z tego co obserwuję, sytuacja w obecnym czasie ulega zmianie – student opuszczający mury Akademii ma z reguły na koncie kilka wystaw organizowanych przez ASP lub instytucje satelitarne, opatrzonych w porządnie wydane katalogi, co niewątpliwie pomaga mu okrzepnąć i odnaleźć się na wciąż raczkującym, rodzimym rynku sztuki. Bardzo ważne są kontakty z zagranicznymi galeriami, o które obecnie, chociażby dzięki wymianom międzynarodowym i otwartości granic, jest łatwiej (zagraniczne rynki są ugruntowane, a ceny prac, z oczywistych względów, wyższe. Odbiorca sztuki jest dojrzalszy, lepiej wyedukowany. Myślę, że ok. 70 % swoich prac sprzedałem właśnie za granicą).
Z promocyjnego punktu widzenia bardzo korzystny jest nieograniczony dostęp do internetu, a szczególnie do mediów społecznościowych.
Wszystkie te ułatwienia wciąż nie oznaczają, że obecnie artyście jest się łatwo wybić – ma po prostu do dyspozycji trampolinę bez wystających gwoździ. Mam wrażenie, że idzie lepsze i jestem dobrej myśli.
Wracając do pytania głównego – oprócz uprawiania sztuki, jestem od wielu lat pedagogiem uczącym malarstwa i rysunku. Jestem także pasjonatem i instruktorem kitesurfingu, narciarstwa i snowboardu.
SzT: Czym dla Ciebie jako twórcy jest wystawa prac? Masz ich już na koncie sporo, jakaś szczególnie zapadła Ci w pamięć?
ŁF: Nie będę oryginalny mówiąc, że jest to po prostu okazja do zaprezentowania swoich prac szerszej publiczności, połączona, mam nadzieję, z określonym efektem marketingowym, lub po prostu komercyjnym. Ponieważ malarstwo jest dziedziną bardzo osobistą, jest to także pewnego rodzaju publiczne „obnażenie się“, któremu towarzyszy zwyczajna trema.
Każda z wystaw była inna i w jakiś sposób ciekawa. Z dosyć nietypowych względów zapadł mi w pamięć rok 2007 i wystawa w Londynie – wernisaż zbiegł się w czasie z zamachem terrorystycznym w londyńskim metrze. Niestety spowodowało to prawie całkowitą absencję publiczności – co w tak tragicznych okolicznościach jest całkowicie zrozumiałe. Oczywiście poza tą jedną, większość wystaw była udana i pozostawiła pozytywne wspomnienia.
SzT: Jakie prace zobaczymy na wystawie w Sztuce Wyboru?
ŁF: Na wystawie zaprezentuję prace z najnowszego cyklu pt. Insomnia – są to abstrakcyjne obrazy malowane głównie nocą, pod wpływem ascetycznej atmosfery panującej po zachodzie słońca.
Znajdą się tu także obrazy z poprzedniego, albo raczej równoległego, cyklu pejzaży industrialnych – prac mniej lub bardziej abstrakcyjnych, inspirowanych szeroko pojętą postindustrialnością – terenami stoczni, torowiskami kolejowymi itp. – krótko mówiąc – miejscami, których nieoczywiste, przemysłowe piękno jest często niezauważalne dla mniej wyczulonego obserwatora.
SzT: Dziękujemy za rozmowę i zapraszamy na wystawę do Sztuki Wyboru.